Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/146

Ta strona została przepisana.

— Waszeć spisz — zawołał żartobliwie — a ksiądz proboszcz pewnie się już niepokoi. Żona waszmości od godziny trefi włosy, aby się mężowi przypodobać.
Porwałem się z łóżka, a za pół godziny byłem już w komnacie jadalnej, w której mieliśmy przede-mszą zjeść wspólnie śniadanko.
Zastałem tam pana Jędrzeja z godną jego małżonką. Chociaż nie zmawialiśmy się wcale, byliśmy jednak świątecznie ubrani. Bo też uroczystością jest każdy akt zgody i jedności.
Po chwili nadeszła moja żona, ubrana jakby do ślubu. Uradowało mnie to, że nie lekceważy tej chwili. Nadciągnęła za nią panna Pulcherya z ogromną fluksyą na twarzy. Pan Krzysztof pełnił obowiązki gospodarza i krzątał się po komnacie.
— A gdzież Anastazya? — zapytali rodzice.
— Biedaczka cierpi ogromną migrenę — odparła ciocia.
Pan Jędrzej spojrzał na żonę. Pan Marcin, który właśnie taraz wszedł w nowej, granatowej czamarze i te słowa słyszał, zmieszał się nieco. Pan Krzysztof nie tracił fantazyi, zapraszając gości do stołu.
— Zawołać wszystkich — krzyknął pan Jędrzej do starego sługi, który stał przy drzwiach.
Długi czas złowieszcze panowało milczenie. Tylko pan Krzysztof był wesół i dobrej myśli.
Wreszcie wrócił służący.
— Gdzie pan Kajetan? — zapytał drżącym głosem Boleszczycki.