Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/147

Ta strona została przepisana.

— Nie przyjdzie, bo mu katar spadł na piersi — odpowiedział sługus. Prosi o rumianek na poty.
Sędziwa twarz staruszka zadrgała nieprzyjemnem uczuciem.
— A pan Sylwan? — zapytał po chwili.
— Ma kurcz wątroby i chce pijawki stawiać — odparł posłaniec.
Był to ulubiony syn matki. Pani Jędrzejowej stanęły łzy w oczach. Wyszła czemprędzej.
— A gdzież Amilkar? — pytał staruszek, a jasna łza drgała mu pod srebrną powieką.
— Jest niedyspozyt — odpowiedział sługa — i bardzo przeprasza, że służyć nie może.
— A Makary? — z wysileniem wyrzekł Boleszczycki.
— Reumatyzm wlazł mu w nogi i ruszyć się nie może — odparł sługus i uśmiechnął się brzydko na sposób swego pana.
O biedną sierotę nikt się nie pytał. Weszła ona niepostrzeżona i stanęła w kąciku. Na jej bladej twarzyczce malowała się boleść.
Kilka chwil patrzyliśmy po sobie w milczeniu. Moja żona gniewała się na niegrzeczność kawalerów. Pan Jędrzej mocno posmutniał, a zwróciwszy się do pana Krzysztofa, rzekł:
— Krzysztofie, po cóż było to robić?
Więcej nie wyrzekł ani słowa. Łzy, duże jak grad, puściły mu się z oczu.