— A cóż tam katar? — zapytałem.
— Trochę mi lepiej — odparł zakłopotany — świeże powietrze sprawia mi ulgę... Czy to prawda, panie Michale, że z miejsca, gdzie są pieniądze, wychodzi siny płomyk?
— Tak mówią — odpowiedziałem — ale mam waszmości dobrą zwiastować nowinę. Panna Klara, dla której od młodych lat macie afekt, będzie bardzo bogatą!
— Jakto? — krzyknął Kajetan, aż echo się ozwało.
— Pan Krzysztof daruje jej cały skarb — mówiłem dalej — bo dzisiaj nie wszyscy na miejscu stanęli.
Kajetan rozdziawił gębę, stał tak przez chwilę, a potem wybuchnął:
— Da jej cały skarb!... Zapewne wtedy nie zechce pójść za mnie! Niezawodnie nie pójdzie!... Tak to, panie Michaił, dzisiaj nie ma świecie ani szczerego serca, ani uczuć szlachetnych!... Jam od dzieciństwa do niej się przywiązał, grałem z nią w konia, w ciuciubabkę i w sekretarza... zbierałem dla niej stokrotki i mączek polny... a w tej chwili ona pewnie i nie myśli o mnie!... Świat brzydki, samolubny, panie Michale... tylko plunąć na niego i kwita!...
I byłby jeszcze dłużej wyrzekał na świat zepsuty poczciwy Kajetan, gdyby nie był ujrzał kogoś pod wzgórkiem. Nie chcąc zapewne wilgotnem oddychać powietrzem, pożegnał mnie i zniknął w ciemnej alei.
Kilka kroków dalej spostrzegłem Makarego. Przycupnął za krzakiem.
Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/149
Ta strona została przepisana.