Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/151

Ta strona została przepisana.

Obróciłem się i odszedłem.
Sylwana i Amilkara także zdała poznałem, jak tę nieszczęsną lipę okrążali, a zbliżyć się do niej nic mogli, bo jeden przed drugim ukrywać się musiał Ale już ich nie zaczepiałem. Widać, że Sylwan niecnota i o czarnych oczach, o których śpiewał w Boleszczycach, zapomniał w tej chwili. Amilkarowi chodził po kościach tytuł, jak się to potem okazało. Skarb ukryty miał go do tej jedynej mety jego życia za prowadzić.
Tak to najszlachetniejsze nadzieje nasze rozbijają się nieraz o to, że tylko o sobie myślimy. Synowie pana Jędrzeja całą noc krążyli kolo skarbu, a żaden dlatego nie mógł się zbliżyć do niego, bo każdy z nich chciał go mieć dla siebie.
Nazajutrz zeszliśmy się znów razem na śniadaniu. I znów — nie było rodziny pana Jędrzeja.
Mój Boże! jak to trudno o tę jedną chwilę zgody, kiedy w sercach naszych rządzi tylko interes osobisty! Czemże są owe piękne słowa, owe deklamacye? Obłudą i podłością!
Pan Jędrzej był mocno blady. Widać było, że przebył noc bezsenną. Ale staruszek nie wyrzekł dzisiaj ani słowa. Milczał, tylko z ust boleśnie zaciśniętych można było poznać, że wiele cierpi.
Koło południa położył się do łóżka.
Przy wieczerzy już nas tylko dwóch było, ja i pan Krzysztof. Pani Jędrzejowa siedziała przy łóżku chorego męża.