Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/152

Ta strona została przepisana.

Pan Krzysztof uśmiechnął się i rzekł do mnie:
— Cóż waszmość na to wszystko? Ruszyłem ramionami.
— Otóż dopiąłem swego — mówił dalej. — Boleszezyckich w puch rozbiłem.
— Jakto, więc to był ostateczny cel całej tej komedyi? — zawołałem oburzony.
Pan Krzysztof roześmiał się i rzekł:
— Musisz waszmość wiedzieć, żem z rodu Sicińskich. Głupi gmin wierzy, że każdy Siciński dziedziczy ducha niezgody swego przodka. Nieprawda. We wszystkich ludziach siedzi utajony Siciński, tylko trzeba go zbudzić. Egoizm, interes własny, namiętności nasze — to Siciński. A bez nich nie ma człowieka. Widzisz co się stało. Za dziesięć lat kupię Boleszczyce za pół ceny — bo rodzina Boleszczyckich runie niezgodą! —
Zerwałem się z krzesła i zawołałem:
— Przeklęty, trzykroć przeklęty niech będzie ten, który dla zysków osobistych rozsiewa niezgodę między bracią, wzniecając sztuką ich namiętności!... Kamień młyński uwiązać mu u szyi i zanurzyć w głębokościach morza!
Pan Krzysztof rozśmiał się tak okropnie, że aż mi włosy na głowie stanęły.
— Głupi człowieku — krzyknął — ty sam jeden świata nie naprawisz!
— A ty nie zepsujesz go sam jeden — zawołałem i wyszedłem z komnaty.