Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/154

Ta strona została przepisana.

A skarb zakopany leży dotąd nietknięty!
Trzydzieści kilka lat minęło od tego czasu, a jeszcze nie nadeszła ta chwila zgody braterskiej.
Wieść o zakopanym skarbie i niezgodzie tych, których on wspólną jest własnością, rozeszła się między lud okoliczny i różne opowiadają o tem rzeczy.
I mnie też przez te czasy nienajlepiej się powodziło, ale o tem innym razem.
Patrząc na to wszystko, za czem się dzisiaj ludzie uganiają, bolałem srodze i nieraz otworzywszy „Złoty Ołtarzyk“ i odmówiwszy „modlitwę w utrapieniu,“ dodawałem w końcu:
— O Boże, Tyś źródłem czystej miłości, spraw to, Wszechmocny, aby zgoda i miłość panowały między nami.
I Bóg wysłuchał mnie i zesłał mi anioła pociechy i nadziei.
Przed dziesięciu laty przejeżdżałem przez „Złotą Górę.“ Dwór się zapadł, lipy na wzgórku poschły, inne wicher powywracał, a niektóre ścięła ręka bezbożna. Smutno, bardzo smutno było mi w duszy. Przyszła mi na myśl niezgoda między bracią.
— I długoż trwać będzie ta niezgoda? — zapytałem siebie.
Koło kościółka kazałem stanąć, aby konie wypoczęły. A sam, zdjąwszy czapkę, poszedłem na cmentarz, aby odmówić Anioł Pański, bo właśnie dzwoniono.
Na cmentarzu bawiły się dzieci.