Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/18

Ta strona została przepisana.

Tak to w on dzień myślałem sobie, siedząc kolo IMPana Jędrzeja, i nie zważałem naw et, że pan Sylwan, jak go tam z pogańska nazywano, drugi z kolei syn pana Jędrzeja, wysokie, wąsate ułanisko z pułku Dziatyńskiego, przysiadł się do mojej Basi i cały wieczór ją bawił, co mi potem w mojem pożyciu domowem niemało kłopotu sprawiło. Ale że to człowiek zwykł o ziem zapominać, a tylko dobre pamiętać, toż i ja nie będę tutaj prawił o panu Sylwanie, który odtąd prawie codziennie w moim domu bywał, a gdym był w wielkiem nieszczęściu, to mi pomocy odmówił i jakby mnie nie znał, uciekł odemnie. Ale to zachowanie się pana Sylwana dowodzi tylko, że już wówczas w tem staropolskiem kółku rodzinnem rozgościł się duch niedobry, który wkrótce potem, rozerwawszy węzły rodziny, poprowadził nas na różne bezdroża. Bo jakże to może się dobrze dziać w narodzie, jeżeli przy ognisku domowem nie można skupić rodziny, a jeżeli i spędzisz ją razem, to siedząc obok siebie, każdy patrzy zezem. Wszak z rodzin składa się naród, kółko rodzinne jest to ogniwo tego wielkiego łańcucha, a gdy to ogniwo nie jest spojone miłością i cnotą, jakiż tam łańcuch będzie?...
Ale wracam do Boleszczyc. Na dużem krześle najbliżej kom inka siedział pan Jędrzej, Naprzeciw niego pani Jędrzejowa, staruszka bardzo gadatliwa, urodzona z Łąckich. Przy niej siedział Kajetan, najstarszy syn, głowa nie zbyt tęga, ale za to chłopisko