Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/19

Ta strona została przepisana.

co się zowie, jakby zrodzony do sochy i ekonomskicgo batoga. Nie wiele zjadł on książek, to też nie mówił o niczem innem, jak tylko o tem, gdzie siać jęczmień, a gdzie pszenicę. Cały boży dzień wałęsał się po polu, krzyczał i hałasował jakby sułtan jaki, ale gdy nadeszła hora canonica i trzeba było zasiąść w „kółku rodzinnem“, to taki był cichy i pokorny, jakby i trzech zliczyć nie umiał. Tutaj kończyło się jego państwo i królestwo.
O Sylwanie już wspomniałem. Usiadł on obok mojej żony, a chociaż moja żona późno w noc prawiła mi o nim i nie mogła dosyć nachwalić się jego erudycyi i konceptu, ja jednak moim prostym rozumem odgadłem, że to było chłopczysko do niczego, pędziwiatr i wielki niestatek, jak to się później okazało. Nawet i pułk Działyńskiego porzucił, utrzymując, że ma praw ą rękę złamaną, a przecież tej ręki wcale dobrze używał, jak to sam na własne oczy widziałem, gdy z moją Basią tańczył i jak wrzeciono z nią się wykręcał. Miał jednak dobre serce, tylko że długo w swoich dobrych afektach nie wytrwał.
Pan Amilkar, trzeci z kolei syn JWPana Jędrzeja, wyrostek udatnej postaci, siadł sobie w samym kącie, tak, że go ojciec nie mógł widzieć. Spostrzegłem, że zbyt często patrzył w duże zwierciadło na przeciwnej ścianie, w którym mógł się cały od stóp do głowy widzieć. Snać go to mocno bawiło, bo przekładał nogę na nogę, podnosił to jedno, to drugie ramię, marszczył