Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/20

Ta strona została przepisana.

czoło i co chwila podgartywał czuprynę, którą miał z francuska utrefioną. Na jego młodej twarzy było już wiele dumy i pańskości i widać było, że myślą latał gdzieś daleko po nad ognisko domowe, i że tylko surowy wzrok rodzica trzymał go w tem staropolskiem „kółku rodzinem“ miałem słuszność, bo gdy tego oka rodzicielskiego nie stało, to furknął ptaszek do cudzych bogów... ale o tem później.
Czwarty syn państwa Boleszczyckich nazywał się Makary. Biedny chłopiec musiał się aż z greckiej gramatyki dowiedzieć, że Makary znaczy tyle, co szczęśliwy. Był garbaty, ospowaty, a do tego miał jedną nogę krótszą. Ksiądz Ignacy napędzał go od dziecka do książek, utrzymując, że z niego może być tylko uczony. Jakoż zgadł ksiądz Ignacy swoim wysokim rozumem, bo Makary grzebał w książkach po same okcie, a pani Jędrzejowa z trwogą patrzyła na chłopca, mówiąc, że się pewnie nie wychowa, chociaż Makary miał już wtedy lat dwadzieścia kilka. Czytywał on, ak mówili, Woltera ukradkiem, a nawet umiał znaki farmazońskie, ale w „kółku rodzinnem“ taił się z tem wszystkiem i był synem najprzywiązańszym.
Tak to powaga rodzicielska panowała nad złym duchem, który zawsze lubił się czepiać młodszego posolenia, ale przy ognisku domowem, nie wziął ten zły słuch nigdy góry nad sercem młodem, chociaż i krew młoda wielce mu sprzyjała.
Otóż zapomniałem jeszcze powiedzieć, że do