Konterfekt na ścianie wyobrażał mężczyznę z długim nosem i podgołcną nieco pałką. Miał wąsy w dół spuszczone, ale w oczach i koło ust było coś tak przykrego, że tak powiem, szatańskiego, że w samej rzeczy można było zblednąć od jakiegoś niemiłego uczucia. Do tego jeszcze szare światło i odblask z dużego zwierciadła sprawiały, że ta twarz szydercza zdawała się ożywioną; tylko usta otworzyć i przemówić. Ale oraz jakiś strach brał człowieka na to, coby ten konterfekt mógł wymówić, bo zdawało się, że jakieś okropne złowieszcze słowo drgało na tych ustach, złośliwie zakąszonych.
To też i mnie zrobiło się ckliwo i byłbym może tak samo zbladł, jak pan Jędrzej, gdybym sobie w samą porę nie przypomniał mojej żonki i pana Sylwana, którzy jak na pierwsze poznanie, coś za wiele z sobą rozmawiali. Ale pomyślawszy sobie potem, że pan Sylwan to człowiek bywały i o wielu rzeczach mówić może, spojrzałem znów na ów fatalny konterfekt i na pana Jędrzeja.
Pan Jędrzej wyglądał jak nieżywy. Twarz miał ręką zasłonioną, a wszyscy milczeli, prócz pana Sylwana, który, wydało mi się, prócz mojej żony, nic około siebie nie widział.
Wkrótce ocknął się pan Jędrzej, a wstydząc się, że przedemną zdradził się z jakąś ukrytą boleścią, która serce jego toczyła, chciał być wesołym i począł naw et krotochwile opowiadać. Ale wszystko to
Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/24
Ta strona została przepisana.