Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/27

Ta strona została przepisana.

— A tak, czwartego maja — odpowiedziała pani Jędrzejowa i z jakąś obawą spojrzała na męża.
Wydało mi się, że św. Floryan coś niedobrego miał tej rodzinie zwiastować, bo wszyscy zwrócili oczy na pana Jędrzeja, a potem po sobie spojrzeli i widocznie posmutnieli. Poczem ozwał się znów do żony pan Jędrzej:
— Każ, moje serce, zanieść wieczerzę do szarej izby i kilka świec przygotować. Pawełek niech ogień roznieci na kominku i przygotuje suchych drew. Zresztą zrób tak samo, jak tamtego roku.
Zrazu myślałem, że te przygotowania dzieją się dla nas, bo wiedziałem, że cała rodzina przepędza zawsze wieczorek w tej samej izbie przy kominku. Był to już u nas taki zwyczaj z dawien dawna, i jak tylko na dworze trochę pochłodniało, choćby i wśród lata, zaraz rozniecano ogień na kominku. To też gdyśmy wstali od stołu, zaraz zwróciłem się do owej szarej komnaty, aby napowrót zająć dawne miejsce i jeszcze raz popatrzeć się na ów konterfekt zagadkowy, ale. pan Jędrzej ułapił mnie za połę i rzekł smutnym głosem:
— Nie tam, panie Michale, proszę na prawo. Jest to jedyny dzień w roku, w którym nie mogę z moją rodziną przepędzić wieczora u domowego ogniska. Wejdźmy do sali makatowej.
Jakoś chłodno zrobiło mi się, gdyśmy weszli do sali. Moja żona zarumieniła się wprawdzie i zrzuci-