Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/30

Ta strona została przepisana.

Strach mnie zdjął jeszcze większy, gdym to odkrycie zrobił, że sąsiaduję z szarą komnatą, w której przed chwilą tak dobrze mi było, a w której teraz przygotowywało się coś niedobrego.
Ogień jasny płonął na kominku, ale jakoś nie ciepłym wydawał mi się jego płomień. I nie dziw, bo wtedy siedziałem w kole rodzinnem, a teraz patrzyłem zdala, jak jaki obcy... Na stole stało kilka półmisków z przekąską, a nawet i butelka czerniła się za niemi. Ale w komnacie nie było nikogo, tylko jakiś wiatr niedobry ciągnął od kominka i dmuchał na świecę, która stała tuż pod konterfektem. Zielona szydercza twarz konterfektu uśmiechała się złośliwie, patrząc na zastawione półmiski i czekając gościa, dla którego to wszystko było przeznaczone.
Aby dziwnemi domysłami imaginacyi nie rozpalać i snu sobie nie popsuć, zasunąłem okienko, a odmówiwszy „Pod Twoją obronę“, zacząłem się już rozbierać, gdy się zwolna drzwi mojej izdebki otworzyły, a z nocną lampką w ręku wszedł do mnie pan Jędrzej.
Duch we mnie wstąpił, gdym go zobaczył, bo mówiąc prawdę, coś strasznie począł szwankować mój animusz. Nie posiadam ja bowiem owej modnej nauki, która powiada, że niczego niema się lękać na świecie i że to, co się dzieje, można wszystko cyframi obliczyć i przepowiedzieć. Mnie wychowano w dawnej naszej wierze, że wszystko dzie-