Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/37

Ta strona została przepisana.

Tak sobie w pierwszym moim przestrachu myślałem. Wierzę bowiem, że jest nad nami ręka sprawiedliwego Sędziego, którego wyroki niezbadane są dla nas.
Spojrzałem jeszcze raz na siedzącego przy kominku Sicińskiego. Był on jak dwie krople wody podobny do konterfektu ś. p. posła upitskiego, który dziwnym sposobem został w czarnych swoich ramach. Wydał mi się jednak nieco bledszym i więcej ponurym. Zrazu nawet tak mi wyglądał, jakby był tylko cieniem siedzącego na krześle.
Odmówiłem w duchu „Pod Twoją Obronę“ i ślubowałem sobie postawić figurę na granicy gruntów Boleszczyckich, aby wierni za duszę nieboszczyka mogli westchnąć do Boga. I właśnie jeszcze to i owo po głowie mi chodziło, gdy Siciński w stał z krzesła, a chodząc po komnacie, tak głośno stukał po podłodze, jak każdy inny śmiertelny, który na wiosenne nasze błota zaopatrzył się w grube buty.
Już mnie to trochę zbiło z konceptu, bo trudnoż wierzyć, aby nieboszczyk tak był przezorny i wybierając się z tamtego świata, wziął z sobą odpowiednią garderobę. Zresztą każdy duch ma być tylko cieniem zmarłego. Moja nieboszczka babka, Rokicka z domu, przeszła w dzień Zaduszny przez cały legion nieboszczyków, żadnego nie doznawszy oporu. Czuła tylko, że lekki wietrzyk szeleścił jej szatą. Otóż zacząłem bliżej przypatrywać się mniemanemu Sicińskiemu.