Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/38

Ta strona została przepisana.

I w samej rzeczy coraz bardziej zacząłem powątpiewać o istotnem zjawieniu się ś. p. posła upitskiego.
Nadzwyczajne jednak podobieństwo było między konterfektem a owym zagadkowym człowiekiem. Ta sama twarz, napojona żółcią i wykrzywiona uśmiechem szyderskim. Te same błędne, niestale oczy, które wiecznie czegoś szukały. Czoło zachmurzone i brwi ściągnięte okazywały, że tam wewnątrz mieszka ból i zgryzota, które wykrzywiają usta do szatańskiego uśmiechu. Ubiorem tylko różnili się od siebie. Na konterfekcie był żółty kontusz i biały żupan, a ów gość zagadkowy miał na sobie jakąś szarą kurtę i buty wyżej kolan. Na krześle leżał ciemny płaszcz, z którego strumieniem sączyła się woda.
Widząc to wszystko, przyszedłem do tego przekonania, że Siciński w czarnych ramach, a gość chodzący po komnacie mogą być dwa różne indywidua, a może nawet obaj nic o sobie nie wiedzą. Zagadką jednak dla mnie było, zkąd to uderzające podobieństwo na ich twarzach i dlaczego pan Jędrzej tak dziwnie i z taką bojaźnią podejmował swego gościa. Miałaż to być jakaś tajemnica domowa? A może było to znanem w całej okolicy, tylko ja, nowicyusz w tych stronach, o tem nic nie wiedziałem. Wprawdzie od śmierci mego ojca, a było to już wtedy lat piętnaście, nie byłem w moim majątku, bo człowiek po szerokim świecie gonił za jakąś lepszą nadzieją, ale przecież ten i ów byłby mi coś o tym zaklętym duchu powie-