Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/42

Ta strona została przepisana.

kiem upragnieniem czekałem pierwszego słowa zgody. Ale snać zły duch znów zwyciężył, bo nieznajomy ozwał się szorstkim głosem:
— Ty chcesz zgody, oj wiem ja dobrze, o co wam chodzi!
I rozśmiał się znów tak przeraźliwie, iż mógłbym przysięgnąć, że to nie był śmiech ludzki, ale istny śmiech szatana. Jakoż i niebo usłyszało śmiech ten i zasępiło się w tej chwili. Czarna, złowroga chmura zasłoniła boże gwiazdy, wicher uderzył w konary lip starych, a nagła błyskawica rozlała po ziemi jakieś światło piekielne.
— Ty chcesz zgody — mówił dalej nieznajomy — chcesz mi dać kawałek łaskawego chleba przy twoim kominku a tymczasem pragniecie śmierci mojej, bo Złota Góra przypadła wam do smaku.
— Krzysztofie — przerwał mu skwapliwie pan Jędrzej — nie obrażaj poczciwego serca, które ci jest tak rade, jak bratu!
— O! znam ja to wasze dzisiejsze braterstwo! — odfuknął nieznajomy — ha, ha, ha! Braterstwo w dzisiejszych czasach! To słowo „braterstwo11 stało się dzisiaj spekulacyą, artykułem handlu i frymarki i nic więcej... Słuchaj, Jędrzeju, gdybyś otwarcie mi powiedział: Oto chcę twojej Złotej Góry, która m a wyborny grunt żytni, ma lasy zasobne i łąki nieszpetne, tobym pomyślał sobie: Ten człowiek jest niegodziwy, ale przynajmniej nie bierze maski obłu-