Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/44

Ta strona została przepisana.

— Ja pokoju nie pragnę — odparł nieznajomy, chodząc szybko po komnacie — a jeśli się lękam śmierci to tylko dlatego, że tam w grobie trzeba leżeć spokojnie. Najprzykrzejsze sprawia na mnie wrażenie, gdy ksiądz nad umarłym śpiewa: Requiescat in pace!...
— Otoż to cała choroba twoja — tyś duch wiecznej negacyi. Gdybyś był wielkim człowiekiem w narodzie, mógłbyś w jednej chwili zniszczyć to wszystko, nad czem wieki pracowały!... Mieliśmy takich ludzi w przeszłości naszej i dlatego dzisiaj biada nam!...
Na to rozśmiał się potomek Sicińskiego z jakąś szatańską rozkoszą. Zdawało się, że niezmiernie ucieszył się tem uznaniem swojej potęgi demonicznej i radby nawet patrzył, jak drugi Neron na łunę gorejących zagród ojczystych.
— Już to w narodzie nie mam dzisiaj co robić — zawołał szyderskim głosem — sejmu nie rozpędzę, ale że twoją rodzinę rozpędzę na wszystkie cztery wiatry, tak jak to wtedy ci powiedziałem, gdyś nademną tryumfował wyrokiem sądowym, za to ci ręczę gardłem!
Nastąpiła jakaś pauza złowroga. Pan Jędrzej westchnął, a nieprzyjaciel jego domowy rzucił się na krzesło, aż zatrzeszczało. Obaj milczeli,, na kominku pryskał ogień — a na dworze było coraz widniej, coraz więcej wypogadzało się niebo.
Przytłumionym głosem, jakby mówił sam do siebie, ozwał się znów potomek Sicińskiego:
— Boleszczyckich tylko bieda i nieszczęścia sku-