Wszystkie okna dworu Boleszczyckiego, które wychodziły do ogrodu, były jasno oświetlone. Nie było to jeszcze tak późno, bo rodzina rozeszła się dzisiejszego wieczoru wcześniej niż zwykle, a to z powodu owego zagadkowego gościa.
Noc była prześliczna. Chmury zsunęły się na samą krawędź nieba, a księżyc w pełni tak jasno świecił, że można było na sto kroków rozpoznać człowieka. Wiatr ustał zupełnie, tylko krople deszczu spadały z listka na listek i tworzyły jakąś przecudną melodyę, przyjemniejszą dla mego serca od ułańskiej śpiewki pana Sylwana, którą tam gdzieś w altanie pod oknem fraucymeru wyśpiewywał. W powietrzu był przyjemny zapach kwiatu, którym okryły się wiśnie, grusze i jabłonie.
Przeszedłem ciemną aleę raz i drugi, odmówiłem trzy razy Zdrowaś Marya na intencyę zgody rodzinnej moich sąsiadów, gdy nagle w bocznej uliczce zobaczyłem jakieś postacie kobiece. Nie chcąc im prze-
Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/47
Ta strona została przepisana.
III.
Bez rodziny.