Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/53

Ta strona została przepisana.

— O Krzysztofie rozmawialiśmy często z panem Jędrzejem — zaczął ksiądz Ignacy — i zgodziliśmy się w tem zdaniu, że wszystkich jego nieprawości jest jedna i ta sama przyczyna.
— I jakaż to przyczyna? — zapytałem.
— Wychował się bez rodziny i żyje bez rodziny! — odparł staruszek.
— Jakto? — zawołałem — toż człowiek, który nie ogrzał swego serca na łonie rodziny, który niema własnej rodziny, musi być już złym dlatego?
— Nie, panie Michale, tak koniecznie być nic może, ale tak jest najczęściej.
— A cóż naprzykład waszmość, księże Ignacy?
— Człowiek żyje miłością. Nasze serce musi coś ukochać, musi przylgnąć do czegoś i zróść z tem w jedno życie. Inaczej, jak w pustym dworze, zagnieździ się ptactwo plugawe i będzie postrachem dla łudzi. Kapłan ukochał bliźnich swoich, a służba około nich ogrzewa go i zasila. Wyschłe serce samoluba jest największem nieszczęściem.
Uczułem prawdę tych słów i przypomniały mi się one dnie samotne, które spędziłem bez wzajemnego serca i żal mi ich było, że je tak marnie straciłem. Tymczasem prawił ksiądz Ignacy dalej:
— W kółku rodzinnem uczymy się czuć to ciepło serca i i duszy, które w późniejszym wieku staje się już naszą potrzebą. I szukamy tego ciepła w uścisku przyjaciela, w jakiejś pięknej, szlachetnej