Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/57

Ta strona została przepisana.

skich, to zaraz ludzie różnie o tej śmierci sobie mówili. Tak to nieubłaganą jest pamięć ludzka, przez którą Bóg wszechmocny karze złych w odległe wieki!... Krzysztof pozostał sam jeden na świecie. Obcy ludzie wychowali go, obcy uczyli go za pieniądze. Był to chłopiec udatnej postaci, o ślicznych czarnych włosach i oczach błękitnych. Serce jego nie było wcale złe, owszem, okazywał czasami nawet szlachetne popędy. Ale nie było to serce, które dojrzewa w łagodnem cieple kółka rodzinnego, w uściskach matki lub na łonie ojca. Krzysztof miał serce gorące, burzliwe — dusza jego lubiła dysonanse wichrów i burzy. Patrząc na tego chłopca, widać było, że jakiś wulkan wre tam w piersi, który niszczy i pali, ale nie ogrzewa i nie pokrzepia.
Ksiądz Ignacy spoczął, a widząc, że go z wytężoną słucham ciekawością, mówił dalej:
— Przygody sierocego żywota rozdrażniły duszę biednego sieroty. Popychano go i szturchano, naigrywano się z niego, bo nikt się za nim nie ujął, nikt nie utulił płaczącego, nie pielęgnował gdy był chory. Tym sposobem rozlewała się żółć po żyłach sieroty i wsiąkała zwolna w serce, które przecież mogło także świat ukochać!... Do tego przyczyniły się koleje młodych lat jego, na które dzisiaj tak mało zważamy, a które przecież podnoszą albo upadlają na zawsze duszę naszą.
Ksiądz Ignacy zamyślił się przytem i zdawało