Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/69

Ta strona została przepisana.

znaki brata uważać. Postąpiwszy kilka kroków naprzód, wziął mig za pętlicę od czamary, przysunął do siebie i tak zaczął:
— Widziałeś waszmość w naszem kole rodzinnem tę bladą panienkę z małym, lekko zadartym noskiem. Jest to panna Klara, sierota bez ojca i matki, która razem z nami się chowała. Ileż to razy, będąc małym, musiałem na raczkach chodzić i za konia jej służyć. I od tego czasu, chociaż często zrzuciłem ją przez głowę, wierzgając niby koń nogami... już od tego czasu miałem dla niej sentyment, który rósł razem z naszemi latami.
Sylwan zagwizdał sobie z cicha jakąś piosenkę ułańską i powoli zaczął brzdąkać po cytrze. Nie przeszkadzało to wcale Kajetanowi w jego opowiadaniu. Przyciągnąwszy mnie tem silniej za pętlicę do siebie, mówił dalej:
— Otóż rośliśmy razem, a z nami rósł nasz afekt wzajemny. A gdym już był tak wielki, że raczkować nie mogłem i Klara nawet już niechętnie w konia się bawiła, wtedy graliśmy z sobą w ciuciubabkę, i zawsze tak się stało, żeśmy siebie wzajem złapali!
Niepoczciwy ułan. rozśmiał się przy tych słowach brata, ale Kajetan już był w werwie i nie dał sobie przerwać.
— Od ciuciubabki przyszliśmy do cenzurowanego — mówił palej Kajetan — i tu zawsze odgadywaliśmy siebie. Gdy mi kto powiedział, że mam ładne