Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/70

Ta strona została przepisana.

nogi, to zaraz wiedziałem, że to Klarcia, a ona także na mnie wskazywała, gdy ktoś jej małe uszka pochwalił.
Kajetan zatrzymał się tu w improwizowanej swojej spowiedzi, a Sylwan przeszedł nieznacznie w melodyę, która coś zakrawała na „wlazł kotek na płotek“.
— Im dalej w lata — mówił znów Kajetan — tem większe zawiązywały się między nami afekty, tem poważniejsze bawiły nas gry. Od „cenzurowanego“ postąpiliśmy do gry w „sympatyę“. A tu jak najwyraźniej okazał się nasz afekt wzajemny, bo zawsze siadaliśmy obok siebie. Bywało nieraz, że rywala potrzeba było mocą z krzesła wyrugować, przy czem się trafiało, że jak długi padałem na ziemię i nogami się nakrywałem, a chociaż sprawiało to powszechną wesołość i niejedna panna złośliwie zachichotała, przecież panna Klara tak mile na mnie zerknęła, że za jedno takie spojrzenie byłbym i koziołki wywracał.
Jakby jaki złośliwy duch, zanucił znów Sylwan pod nosem melodyę, na którą śpiewa się znajoma piosenka: „Chcesz się żenić, przyjacielu, to się żeń“. — Ale Kajetan tak był zajęty grą w „sympatyę“, że uchwyciwszy za drugą pętlicę mojej czamary, aż mi w kołnierzu coś pękło, jeszcze bliżej przyciągnął mnie do siebie i gromowym swoim głosem prawił mi do lewego ucha:
— Widoczna była sympatya między nami, tylko Sylwan i Amilkar nigdy temu wierzyć nie chcieli i szydzili sobie ze mnie. Ale wkrótce wyszło wszystko,