że panna Klara, prócz dwóch sukien jedwabnych, pary zgrabnych trzewiczków i noska do góry zadartego, nic więcej nie ma.
— Nie zrozumiałeś mię, mości Kajetanie — odpowiedziałem — ja mówiłem o tem, że panna Klara posiada to, czegoby nie jedna pani tego świata pragnęła, to jest: opiekę Boga, albowiem każdą sierotą sam Bóg się opiekuje.
Słowa moje nie padły jak groch na ścianę, bo Sylwan przestał brzdąkać na cytrze i jakoś mocno się zamyślił.
— Więc czysta jak łza twoja sprawa, mości Kajetanie — rzekłem — a cóż tu ma pan Sylwan wchodzić?
— Właśnie przychodzi mi teraz o nim mówić — zawołał Kajetan i szarpnął mię za pętlicę. — On to, mości Michale, staje mi w drodze do szczęścia.
— Ja, czyś oszalał? — krzyknął Sylwan.
— Oddawna nadskakiwał on pannic Klarze, a nawet chciał ją uczyć głupich swoich śpiewek. Oddawna spostrzegłem, że coś się święci, chodziłem za nim i za panną Klarą, i oto przydybałem go dzisiaj, jak tu niedaleko okna panny Klary wywodził swoje trele miłosne. A nawet słyszałem wyraźnie, jak śpiewał:
Z tobą żyłbym na uboczu,
Chciałbym, by przez żywot cały
A przecież każdy to wie, że panna Klara ma