czarne oczy. A zresztą pocóż te trele wywodzić tu pod tem oknem?
Spojrzałem w to okno, na które w tej chwili palcem wskazał Kajetan, i zdawało mi się, że jakaś kobieca postać w bieli prędko od szyby uciekła.
— Któż mieszka w tem oknie? — zapytałem, chcąc jako arbiter dokładnie o całej sprawie się wywiedzieć.
— W tem oknie mieszka panna Klara — odparł Kajetan.
— A gdzież fraucymer — zapytałem, sądząc, że zazdrość Kajetana gruntuje się na jakiemś nieporozumieniu.
— Tu na tej stronie nie ma fraucymeru — odpowiedział Kajetan — a jeśli waszmość to w błąd wprowadziło, że w tem oknie widziałeś kilka kobiet, to ztąd pochodzi, że na dzisiaj zakwaterowano do panny Klary żonę waszmości.
Sylwan rzucił się niecierpliwie na ławce, rzecz jasna, że już żadnej wymówki być nie mogło. Nie zachodziło tu już żadne nieporozumienie, oczywista, że kochany braciszek chciał serduszko panny Klary różnemi śpiewkami dla siebie skaptować.
— Powiedże mi prawdę, mości Sylwanie — przemówiłem do niego — czy na seryo masz afekt do panny Klary, czy tylko tak po waszemu, chcesz pannie Klarze główkę zawrócić, a potem do innej czmychnąć chorągwi?
Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/76
Ta strona została przepisana.