Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/77

Ta strona została przepisana.

To zapytanie moje wywarło na nim silne wrażenie. Odetchnął głęboko, jakby jaki kamień spadł mu z serca, odłożył cytrę na bok i poważnym ozwał się tonem:
— Znajomość nasza jest zbyt krótka, abym z tego, co czuję, miał się zaraz wyspowiadać. Ale że mój brat do tego mnie wzywa i sam już niejako afekt swój przed waszmością odsłonił, pójdę więc za jego śladem i dzisiaj zakończę tę sprawę, która mi wiele przynosi zmartwienia. Oto o pannie Klarze nieraz myślałem. Ma ona złote serce i wdzięki także — niepoślednie. Byłbym może z nią szczęśliwszym niżeli z panną Eulalią, która ma posag i parantelę. Ale chcę dać przykład całemu światu, że brat dla brata może ponieść ofiarę.
— Jakto — krzyknął Kajetan i naderwał mi pętlicę, od czamary — jakto, ty chcesz wyrzec się panny Klary?
— Oto masz moje słowo i moją rękę — zawołał uroczystym głosem Sylwan.
— Uściskajcie się na znak wiecznej zgody — rzekłem i nie mogłem już ani słowa więcej powiedzieć, bo łzy cisnęły mi się do oczu.
Serce moje radowało się, gdy powaśnieni bracia rzucili się na siebie i tak się ściskali i całowali, że ledwo siebie nie podusili. A ja zdjąłem czapkę, spojrzałem w niebo i podziękowałem Bogu, żem stał się narzędziem zgody w rodzinie. I pomyślałem sobie: