Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/84

Ta strona została przepisana.

jego twarz zżółkłą i pomarszczoną, jego uśmiech szyderczy. Zdawało mi się, że ten gość zagraża tej rodzinie jakiemś wielkiem nieszczęściem.
Pod takiem niedobrem wrażeniem usnąłem. We śnie widziałem konterfekt w czarnych ramach, ś. p. poseł upitski wykrzywiał twarz do mnie, podnosił to jedno, to drugie ramię, jak to czyni człowiek garbaty, a gdym oczy otworzył, ujrzałem przed sobą pana Makarego, który w tej chwili także wydawał mi się podobnym do konterfektu.
Przetarłem oczy i podniosłem głowę. Był już dzień jasny, słońce padało przez okno na podłogę.
Pań Makary przyszedł powiedzieć mi dzień dobry. Było bowiem u nas dawniej we zwyczaju, że gospodarz in persona przychodził do gościa swego, pytając go jak mu się spało i czy kontent był z noclegu. Pan Jędrzej spał jeszcze, więc wyręczył go syn, opowiadając mi przytem o nowo przybyłych gościach.
I gdy tak z sobą w bliższą weszliśmy znajomość, zwierzył mi się pan Makary z sekretem, że napisał był kilka dzieł, które wkrótce drukiem ogłosi. Widać było po tem, co mi mówił, że to był człowiek uczony i wiele musiał nad książkami przesiedzieć.
— O czemże traktuje dzieło pana? — zapytałem.
— Jedno ma napis: O potrzebie zgody i jedności między nami — mówił pan Makary. — Przechodzę