Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/89

Ta strona została przepisana.

W kościółku, prócz kolatora i jego domowych, nie było więcej nikogo. Był to dzień roboczy, a ksiądz Ignacy zwykł często mawiać z ambony do ludu, że praca jest także modlitwą. To też tylko kilka kalek i staruszków nadciągnęło później o kiju do domu Bożego, a co było przy siłach i zdrowiu, wyszło w pole do pracy.
Tak cicho i spokojnie było w kościółku wiejskim i taka błogość opanowała serce moje, że do dziś dnia nie mogę zapomnieć tego uczucia, którego wonczas zakosztowała moja dusza. Takie uczucie szczęścia, pomyślałem sobie, napawa serce sędziwego ojca, gdy w rodzinie panuje zgoda i miłość, takiem uczuciem żywi się naród, dopóki zawiść i prywata pojedynczych nie zamąci czystych uczuć jego i nie podzieli go na ścierające się z sobą stronnictwa.
Pan Jędrzej, staruszek o siwych włosach, siedział w dużem krześle blizko wielkiego ołtarza. Postać jego poważna i stroskana, krzesło wysokie o misternych, starożytnych rzeźbach i jakaś tajemnicza aureola, która go otaczała, wszystko to przypominało mi mimowolnie jednego z owych królów naszych, któremu troska p dobro narodu twarz pomarszczyła i włos zawcześnie zbieliła. Miał ręce kornie złożone, usta jego poruszała modlitwa do Boga miłości; zapewne prosił Go o zgodę dla swojej rodziny.
Za nim w ławce kolatorskiej siedziały panie. Nie miały one na sobie szat wykwintnych, ale prze-