odbiła, aby zachceniu pobożnej żony mojej dogodzić. Pokiwałam na to głową i byłem pewny, że otwierając jutro „Złoty Ołtarzyk“, znów wypadnie mi „modlitwa w utrapieniu“. Jakoż w istocie tak było.
Razem z moją żoną wszedł pan Sylwan, niecnota, i musiał coś bardzo krotochwilowego mojej Basi przez drogę prawić, bo zaledwo na widok św. męczennika Wawrzyńca, którego obraz był w wielkim ołtarzu, mogła się od śmiechu wstrzymać i twarz swoją nastroić do modlitwy. Sylwan miał na sobie krótką kurtkę z jakiejś kraciastej materyi. Poznałem po jego zachowaniu się, że należy do’ rzędu tych ludzi, co to myślą, że Boga nie ma w kościele. Głupcy, oni Go tylko w swojem sercu nie mają.
Już trzy razy wyglądała z zakrystyi kędzierzawa Onufrego głowa, a nawet ksiądz Ignacy dwa razy na ławkę klasztorną spojrzał, a pana Krzysztofa jeszcze nie było. W reszcie ktoś przed drzwiami głośno odkrząknął, splunął, a gdy mimowolnie do drzwi się obróciłem, obaczyłem wchodzącego do kościoła pana Krzysztofa.
Dziwne wrażenie uczynił na mnie ten człowiek. Teraz dopiero mogłem bliżej mu się przypatrzyć. Był słusznego w zrostu, chudej figury, mógł mieć lat sześćdziesiąt. Resztki włosów jeżyły mu się na głowie, która miała kształt wilczej. Coś okropnego było w jego wejrzeniu. Toczył oczyma, w około, a nigdzie niemi nie spoczął. Zdawało się, że jak wilk krwi chciwy, szuka przedmiotu, na który mógłby się rzucić.
Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/94
Ta strona została przepisana.