Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/96

Ta strona została przepisana.

na pana Jędrzeja. Twarz jego spokojna, oczy szukające gdzieś w górze Boga miłości, świadczyły o wewnętrznem szczęściu jego. On nie prosił, ale dziękował Bogu za zgodę i miłość w rodzinie i tak się jakoś cały w tej dziękczynnej modlitwie rozpłynął, że w tej chwili żyćby przestał, gdyby mu kto jego wiarę w zgodę i miłość rodzinną odebrał. Westchnąłem i coraz goręcej modliłem się do Boga, który czyta przyszłe losy nasze.
Inaczej na tę całą scenę patrzył stary Onufry. Przy każdej godziwej sposobności oglądał się na kościół. Był pewny, że podczas Ewangelii ujrzy z ust pana Krzysztofa wylatującego złego ducha, jeśli nie w psiej postaci z końskiemi kopytami, to przynajmniej w postaci nietoperza, jeżeli mu tak wygodniej wylatywać. A gdy ta katastrofa podczas Ewangelii nie nastąpiła, odłożył ją do Sanctus, w mniemaniu że głos święconego dzwonka zmusi dyabła do ewakuacyi swojej dzierżawy. A gdy to nawet przy Agnus Dei nie nastąpiło, złożył wszystko na księdza Ignacego, który rad jego nie usłuchał i złego ducha ostrzejszemu środkami wypędzić nie chciał.
I tak skończyła się msza cicho i bez exorcyzmu. Każdy z obecnych wyniósł z sobą wiarę w zgodę i jedność, tylko stary Onufry był tego zdania, że dyabeł został i to w samej gardzieli pana Krzysztofa, dokąd już się był do wyjścia wysunął. I może też najsłuszniej sądził poczciwy Onufry. Prostaczkowie widzą częstokroć czystem sercem swojem dalej, niż