Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/97

Ta strona została przepisana.

my rozumem. Opowiadają tylko te widzenia innemi od nas słowy.
Wyszedłszy z kościoła, przekonałem się, że przecież nie tak źle musi być z panem Krzysztofem, jak to sobie obaj ze starym Onufrym podczas mszy świętej wyobrażaliśmy. Pan Krzysztof był dobrej myśli, ze wszystkimi przywitał się jak. najserdeczniej. Dziwił się, że panna Anastazya tak sporo już podrosła i tłumaczył się chorobą umysłu, która nie pozwalała mu widzieć się z rodziną swego krewnego. Pannie Pulcheryi tyle ładnych nagadał rzeczy, że się jak alkiermesz zarumieniła i zalotnem oczkiem w koło siebie spojrzała. Dostało się przytem i synom pana Jędrzeja, których uściskał z całą serdecznością bezdzietnego krewnego, mającego zamiar zostawić po sobie znaczny majątek. I biednej sierocie coś się okroiło. Pan Krzysztof powiedział kilka słów o Kajetanie, którego wysokie kołnierzyki stały tuż za nią, a powiedział to z tak dziwnym akcentem, że Kajetan po brodzie się musnął, a panna Klara oczęta w ziemię spuściła.
A gdy ksiądz Ignacy w nowej, świątecznej sutannie do nas się przyłączył, zawołał pan Jędrzej ekonomów i karbowych i rozkazał im, aby się na dzisiaj od wszelkich mniej pilnych robót wstrzymano. Z lamusu kazał wytoczyć kilka beczek piwa, aby czeladka trochę się rozweseliła, a nas wszystkich zaprosił do sali makatowej, gdzie suto był już stół dla nas zastawiony.