Strona:Zakład Wychowawczy „Nasz Dom”.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.

Zabawa“ (Wiktor).
„Jak się już zrobiło ciemno i księżyc zaczął przyświecać, to ja narazie zacząłem udawać, że niby pląsam w wodzie.
Było to już po kolacji. Ale Popowski mówi: „Wiktor, i ja się będę bawił”.
— A ja mówię: „co tobie do mojej wody?! przecie ty jesteś król ziemi, a ja królem wszystkich wód, gdzie się tylko znajdują”.
On mówi: „dobrze! to ja będę rybakiem“.
— A ja mówię: „zgoda, ale unikaj mnie. Bo jak złapię którego rybaka, to go skarzę. Zamknę go na dnie morskim“.
— A on mówi: „dobrze“.
I on do mnie przylatuje — przypływa — niby, a ja nieznacznie za nim chodzę, żeby go złapać.
Ale potem więcej się chciało bawić. I trochę chłopców poszło do mnie i trochę do Popowskiego. Ci co byli z Popowskim — to byli rybacy. A co byli u mnie — to byli ryby. — Klimek był djabeł morski. A Bartosiewicz Heniek był wielorybem. Ale nie wiedział dokąd jest ta woda i chodził po lądzie.
A tutaj czają się rybacy, a insi znowuż latają po wodzie.
A ryby łapali rybaków. I jak tylko kilkoro złapaliśmy, to z radości zaczęliśmy tańczyć w wodzie przy księżycu. I każden starał się jaknajprędzej tańczyć, czy skikać, kto jak mógł. Kto mógł najprędzej tańczyć i wywijać.
Potem znów się zaczęli rybacy przyczajać na ryby. Jak nie z tego brzega, to z tego brzegu. Jakoś nam się nie udaje złapać ani jednego rybaka.
Ale potem się niektórzy popoddawali, chcieli żeby tamtych wypuścić razem z niemi. — Jak już wszystkich złapaliśmy, to znów zaczęliśmy — jak kto mógł najprędzej tańczyć.
Wszędzie tych ryb było pełno, gdzie tylko był blask księżyca.
Potem ich puściliśmy i zaczęliśmy znów latać po wodzie. A że rybaków było więcej, tośmy sobie rady nie mogli dać. Jeden tu — drugi — tu — i nie wiedzieliśmy kogo łapać. I każdy się kręci, każdy się wywija, że nawet się rybacy z rybami pomieszali.
I każdy się starał, żeby jaknajprędzej i jaknajzwinniej.
I podczas tego pląsania jedna z dziewczynek zawołała mnie na sprawę.
A ja — z takim zamachem, z takim zapałem wyskoczyłem tu — gdzie cień, niby na ląd.
I podczas tej sprawy za bardzo się zmęczyłem, nie mogłem wytrzymać już więcej na powierzchni i poszłem znów w wodę.
Potem zaczęliśmy się bawić po sprawie, ale już nam tak nie szło. Bo każdy był zgrzany, pomęczony. Aż wreszcie ja powiedziałem, że już się nie bawię, tylko sam będę latał.
I ledwo zdążyliśmy się rozejść już osobno bawić, a tu dzwonek na modlitwę.
I tak się skończyła zabawa.