wykonywać zawód przez jeden rok, a niekiedy, o ile prowadziła żywot uczciwy a była niezamożną, aż do swej śmierci, za specjalnem zezwoleniem magistratu a zgodą cechu. W razie śmierci obojga rodziców mogły pozostałe dzieci wypiec tylko pozostałe zapasy mąki. Zwykle jednak działo się tak, że wdowa wychodziła za swego czeladnika lub wydawała za niego swą córkę. Z biegiem czasu atoli zakorzenił się zwyczaj zmuszania czeladnika, chcącego zostać majstrem, do żenienia się z wdową po majstrze lub jego córką, w przeciwnym razie, gdy zabrakło kandydata wolnego stanu lub chętnego do ożenku, żądano od nowo wstępującego członka dość znacznego wkupu, jak wyżej już wspomniałem. Zwyczaj ten utrzymał się do r. 1772. Ostatnim czeladnikiem, od którego zażądano wkupu p-g dawnego zwyczaju, lecz nie wniesionego na skutek sprzeciwu wniesionego przez kandydata do rejencji pruskiej, był Stach Nadolski, szewc. Ten pierwszy zapłacił 2 talary do skrzyni cechowej.
Na szczególną uwagę naszą zasługuje cech szewski, o nim obszerniej pomówimy, zwłaszcza, że statut jego, jak wyżej wzmiankowaliśmy, zachował się nam.
W myśl tego przywileju miało być w mieście raz na zawsze 12 ław szewskich czyli 12 samodzielnych majstrów. Ilość ta utrzymała się do r. 1772. Każda ława płaciła do kasy kamelaryjnej rocznie 19 groszy mniej 2 szelągi, czyli mniej-więcej 7 złotych dzisiejszej monety. Ławy znajdowały się pod ratuszem, gdzie znajdowały się ławy piekarzy, rzeźników i innych rzemieślników. Nowy majster odkupywał zwykle ławę wolną od spadkobierców, a nie mogąc wszystkiego zaraz zapłacić, zapisywał kwotę pozostałą na hipotece. Gdy około r. 1785 magistrat, odrestaurowując ratusz, domki te kazał zerwać, piekarze, rzeźnicy i szewcy zaczęli towary swoje sprzedawać u siebie w domu. [1]
Kary za przewinienia członków cechu ustala przywilej groszami, piwem lub funtami wosku, który szedł na świece do ołtarza brackiego. Na zebrania cechu, czy z udziałem rodziny czy bez, zwoływał z polecenia cechmistrza najmłodszy majster pod karą jednego funta wosku, zaś członek, który się nie stawił, płacił dwa funty wosku. Większem przewinieniem było odbierać sąsiadowi czeladź, skoro płacić trzeba było jedną beczkę piwa na wspólną zabawę. Praca w dni świąteczne warta była jeden funt wosku, tyleż ryzykował majster, który odważył się biec pod drzwi sąsiada, by odmówić mu klientelę.
- ↑ Ławy te były czemś więcej niż zwykłemi straganami, skoro obarczone były hipotekami. Majstrowie piekarscy w zażaleniu swojem na postępowanie magistratu, który ławy zerwał bez odszkodowania w r. 1785, szacują swoje zniszczone ławy, po których nic nie pozostało, gdyż nawet materiały jak: dachówki, drzewo, magistrat zatrzymał, po 100 do 300 zł. Początkowo magistrat usunął piekarzy, nieco później innych.