kiej do Młyńskiej. Mimoto załoga wytrwała przez siedm godzin. Między 3-cią a 4-tą godziną szturmem miasto wzięto, część załogi uciekła, dużo się potopiło, a major Bothe wzięty do niewoli. Strona druga miała także poważne straty, rannymi byli obaj Dąbrowscy, jenerał i syn. Zdobycie miasta nastąpiło przez wojska polsko-francuskie. Po wycofaniu się Dąbrowskiego, skutkiem odniesionej rany, dowództwo nad dywizją polską objął stary, garbaty jenerał Giełgud. Ilość wojska pospiesznie zebranego wynosiła początkowo 6.500 ludzi, częściowo marnie ubranych, wielu miało tylko lekkie płaszcze żołnierskie, a pod spodem ladajaki przyodziewek. Biedowali srodze nieboracy na chłodzie, deszczu, często i głodzie w najgorszej porze roku. Niedoli tej przypisać należy zachowanie się wojska w dniu zdobycia miasta.
Miasto podczas walki bardzo ucierpiało. Na przedmieściu spłonęły niemal wszystkie stodoły oraz strzelnica, dużo bydła i koni poginęło. Żołnierze, zarzucając mieszkańcom, że brali udział w walce, rozbiegli się po domach, biorąc bieliznę, buty i żywność, a mieszkańcy zostali się bez najmniejszych środków do życia. Podczas grabieży kilku obywateli postradało życie niepotrzebnie.[1] W mieście ostatnia zapanowała nędza.[2]
Bliżej opisuje biedę ziomków swoich Ferdynand Senger, kupiec, właściciel grabarni, którego ojciec przywędrował ze Starogardu. Był on wówczas młodzieńcem 18-letnim. Opisuje on, jak w lutym i marcu raz Prusacy raz Polacy do miasta wpadali, zabierając owies, buty i chleb. Podczas zaburzeń dnia 23 marca potracili obywatele 400 sztuk bydła, 300 koni, a 80 stodół spłonęło. Senger sam uratował coprawda 8 krów, ale garbarnię następnego dnia znalazł spustoszoną, ani jednego kawałka w niej skóry. Matka jego kilka dni później za mleko i kaszę odkupywała w obozie skradzioną przedtem bieliznę. Z Dominikanami nie wiele lepiej się obchodzono. — Dla braku koni ziemia leżała odłogiem, z zakupionych naprędce 200 krów, 186 sztuk tegoż roku padło na księgosusz, a Senger stracił ostatnią krowę. Pastor Haebler z Malborga, wspominając o Tczewie, pisze: z Tczewa nachodzą wiadomości przygnębiające, środków żywnościowych niema, przedmieścia prawie wszystkie spalone, a pozostali tam obywatele są ludźmi pożałowania godnymi, chodzącymi boso lub w pantoflach. Stosunki te trwały jeden miesiąc. Burmistrz Thiele wyjechał przed zajęciem miasta do Gdańska, a zarząd miasta spoczywał w ręku radcy miejskiego Andrzeja Turzyńskiego. Senger pisze o dwóch tych ludziach jak następuje: Burmistrz Thiele i dwóch radców uciekło do Gdańska, gdzie dobrze im było. Po zajęciu Gdańska wrócili a miasto musiało uciekinierów przyjąć. W ich nieobecności burmistrzem był z woli władzy fran-