Strona:Zbigniew Kamiński - Król puszty węgierskiej.pdf/15

Ta strona została uwierzytelniona.

dotąd ręka sprawiedliwości nie mogła dosięgnąć, choć niejeden z jego towarzyszów już brząka kajdanami.
— Kto wie, czy to tylko próżność i chęć popisu przywiodła go na wyścigi; — zauważył Sądecki — obawiam się, że knuje coś gorszego.
Przyświadczyli mu otaczający, a na ich twarzach odbił się niepokój.
Lecz teraz przyszła kolej na drugi numer programu wyścigowego, ruszyła druga partja i zaraz w początkowym biegu pod jednym z jeźdźców splątał się koń, a jadący spadł tak nieszczęśliwie, że zabił się na miejscu. Nie wstrzymało to innych. Cwałowali prawie równo, jeden tylko czykos wyprzedził znacznie gromadkę i pierwszy dobiegł celu. Nazwisko dobrego konia i zwycięskiego czykosa wpisano do księgi, a dumny magnat, pan rozległych dóbr, w których ów czykos pasł konie, zasiadł ze swym sługą do stołu i wypił za jego zdrowie.
Następowały wyścigi z przeszkodami, które jednakże odbyły się bez żadnego wypadku.
Zabawę zakończyły popisy zręczności. Czykosi w pełnym galopie rzucali kamieniami do celu i prawie żaden nie chybił; w cwale podejmowali z ziemi przedmioty rzucone; wykonywali na koniach ćwiczenia tak śmiałe, że patrzących dreszcz przechodził. Niektórzy zeskakiwali z pędzącego konia, nie wstrzymując go, i znowu na niego wskakiwali.
Wyścigi były skończone. Tłumy rozeszły się i rozjechały, lecz wielu czekała niemiła niespodzianka za powrotem do Temeszwaru, gdzie tymczasem złupiono wiele domów.
Czas był dobrze wybrany przez łotrzyków, gdyż wszyscy prawie mieszkańcy znajdowali się na placu wyścigowym, a władze, czuwające nad bezpieczeństwem, zwróciły również swoje baczenie głównie na tłum, przypatrujący się zabawie.
Natychmiastowe śledztwo przekonało, że spraw-

13