Strona:Zbigniew Kamiński - Król puszty węgierskiej.pdf/24

Ta strona została uwierzytelniona.

liczna służba dworska dawała niejednokrotnie dowody wierności i przywiązania do poczciwych państwa.
Nazajutrz po odjeździe pana Sądeckiego zjawiło się na podwórzu dziewczątko cygańskie, które żałośnie prosiło o kawałek chleba. Za dziewczyną przyszedł też mały, obdarty Cyganiuk i zaczął śpiewać ochrypłym głosem:

Som czori, czoczori,
Har oda kasztori,
Nane man Adai niko
Czak Mio Dewel baro.

(Jestem chudy, bardzo chudy — jak ten oto patyczek — i nie mam tu nikogo — jeno mego Boga wielkiego).
Na dźwięk tego śpiewu wybiegł Ludwik, a za nim wyszła pani Sądecka. Przez podwórze przechodził parobek, Miszko, rozumiejący trochę po cygańsku.
Zbliżył się do dzieci i zapytał ich po madziarsku, mieszając wyrazy cygańskie.
— Czego tu chcecie?
— Laczo tro diwes (dzieńdobry) — odpowiedziały — głodni jesteśmy bardzo, nie jedliśmy nic od rana.
— Mnie się zdaje, że was posłali na zwiady, żeby nas okraść.
— Rai (pan) niedobrze mówi, na Boga — zaklinał się chłopiec. — My nie jesteśmy ze złodziejskiego rodu. U nas jest każdy mężczyzna kotlarzem, koniarzem albo muzykantem; każda kobieta jest wielką panią, wróżką. Ale teraz nam się źle wiedzie i musimy żebrać.
— Zapytaj ich, Miszka, jak się nazywają — szepnął Ludwik.
— Ja mam na imię Aniczka, a mój brat — Szczepan. My jesteśmy katolicy. Nasz chrzest odbywał się

22