Strona:Zbigniew Kamiński - Król puszty węgierskiej.pdf/26

Ta strona została uwierzytelniona.

mieniu z nimi, gdyż wołał ich po imieniu, a zwracając się do ich wodza, rzekł:
— Geza wita u siebie króla puszczy węgierskiej! Jakże, powiodło się?
Cygan kiwnął głową, zeskoczył z konia i wszedł do izby karczemnej z całą swoją gromadą. Tu wnet zaczęła się pijatyka. Cyganom głód niebardzo dokuczał, gdyż folgowali sobie nieźle we dworku Sądeckich, jeszcze i zapasy z sobą przywieźli. Natomiast rzucili się do trunków.
— Cóż to za chłopiec? — spytał karczmarz, wskazując Ludwika.
Wódz nie odpowiedział, lecz dał rozkaz dwom Cyganom, którzy zaraz zaprowadzili małego jeńca do pustej komórki, opatrzyli, czy dobrze związany, wyszli i drzwi za sobą zamknęli.
Przypomniały się Ludwikowi czytane w różnych czasach książki o małych bohaterach, którzy sobie sami w kłopotach radzili.
— Teraz i na mnie przyszedł czas ciężkiej próby — pomyślał. — Ale co ja pocznę związany i zakneblowany w rękach łotrowskiej zgrai? Co tu robić?
Na to pytanie przyszła mu natychmiast odpowiedź, która ulżyła jego duszy i sercu.
— Przedewszystkiem pomodlić się! To zrobić powinien każdy, choćby był w najgorszem położeniu.
Jakoż odmówił modlitwę gorącą, szczerą, serdeczną, prosząc Najlepszego Ojca o łaskę dla swoich rodziców o wytrwanie i siłę dla siebie, o umocnienie w dobrych przedsięwzięciach, o natchnienie dobre.
Rozejrzał się następnie w komórce. Uwagę jego zwróciła niewielka skrzynka drewniana, z której wystawał gwóźdź z odłamaną główką. Usiadł przy tej skrzynce, tyłem do niej odwrócony, i zaczął trzeć węzeł, który krępował jego ręce, o gwóźdź. Pracował ciężko, ale najprzykrzejsze było to, że nie mógł widzieć skutków swej roboty, bo ręce miał ztyłu związane.

24