Strona:Zbigniew Kamiński - Król puszty węgierskiej.pdf/32

Ta strona została uwierzytelniona.

rem wysłuchał tej przemowy i tych okrzyków, a ruchem nieznacznym wydobył pistolet i strzelił.
Lecz Janosz uchylił się szybko, usłyszawszy cichy szelest odwodzonego kurka, i kula przeleciała ponad nim, nie wyrządzając krzywdy nikomu.
Innej broni herszt-samozwaniec użyć już nie miał czasu, gdyż koń jego, szarpnięty potężną ręką Janosza, padł i ciężarem swoim przytłoczył jeźdźca.
Nowoprzybyła banda, straciwszy dowódcę i widząc znaczną liczebną przewagę drużyny Janosza, nie próbowała ani uciekać, ani walczyć. Nierówność walki była tem oczywistsza, że janoszowi prawie wszyscy posiadali broń palną, strzelby i pistolety, gdy tamci mieli zaledwie pięć strzelb. Nie pozostało im więc nic innego, jak prosić o zmiłowanie.
— Mam ochotę dać rozkaz, żeby się z wami zabawiono po naszemu, ale daruję wam życie pod warunkiem, że mi wydacie wszystkie wasze łupy, zabrane wczorajszej nocy.
Nie był to rozkaz miły do spełnienia. Rozbójnicy chcieli się targować, zyskać przynajmniej na czasie, ale Janosz kazał wymierzyć do nich strzelby — trzeba było ulec!
Wydobyli zatem z worków bogatą zdobycz i złożyli ją u nóg Janosza.
— Czy to już wszystko? — zapytał król puszty węgierskiej, zwracając oczy naprzemian ku rabusiom upokorzonym i ku Ludwikowi.
— Nie wiem, — odrzekł chłopiec — nie wszystko pamiętam, a leżąc związany, nie mogłem widzieć, co robili.
Obrewidowano ich i znalazło się jeszcze nieco kosztowności. Zabrano im też strzelby i naboje.
— A teraz ruszajcie sobie w świat! — zawołał Janosz.
Tego rozkazu nie potrzebował im dwa razy powtarzać. Gromada bez dowódcy zwróciła konie w stronę stepu i po niejakim czasie znikła z oczów.

30