Strona:Zbigniew Kamiński - Król puszty węgierskiej.pdf/33

Ta strona została uwierzytelniona.

Janosz kazał swojej drużynie wsiadać na konie i zabrać z sobą przedmioty, należące do państwa Sądeckich. Potem pomógł Ludwikowi wsiąść na kucyka, sam także wskoczył na swego wierzchowca i wszyscy pokłusowali w stronę dworku Sądeckich.
Było już blisko ranka, kiedy się zbliżyli do mieszkania. W oknach błysnęło światło.
— Tam nie śpią, co to może być? Czy mój ojciec teraz dopiero powrócił z Temeszwaru?
Janosz skinął tylko głową, wstrzymał całą gromadę i na jego rozkaz przytroczono do kuca Ludwikowego worki ze złupionemi przedmiotami.
— Jedźże do domu wesoło, miły Lajoszu! — krzyknął wódz batjarów, uścisnął chłopcu rękę, zatoczył koniem, gwizdnął i, zanim się Ludwik opamiętał, już cały oddział jeźdźców popędził na pusztę ze swoim „królem“ na czele.




ŻAŁUJĄCY GRZESZNIK.

— Tyżeś to, mój drogi Ludwisiu! Chłopcze kochany, więc jesteś?
Te okrzyki powitały wchodzącego do pokoju Ludwika. Znalazł tu oboje rodziców, Kisa, Miszkę i jeszcze jednego parobka. Wszyscy mężczyźni byli ubrani do drogi i uzbrojeni w strzelby.
Kiedy się radość pierwszego powitania nieco uspokoiła, dowiedział się Ludwik, że ojciec wrócił z Temeszwaru przed kilku godzinami, skróciwszy o jeden dzień swoją nieobecność. Przeraził się niezmiernie, gdy ujrzał swoją małżonkę skrępowaną i zakneblowaną i całą służbę powiązaną, a przerażenie i rozpacz były jeszcze większe, gdy się dowiedział o uprowadzeniu Ludwika.
Nie zdejmując podróżnego ubrania, wsiadł na

31