Strona:Zbigniew Kamiński - Król puszty węgierskiej.pdf/35

Ta strona została uwierzytelniona.

Janosza na łóżko, a pani Sądecka, obmyła i opatrzyła mu głęboką ranę. Woda z winem orzeźwiła nieco Cygana.
Opowiedział, że w puszcie kumańskiej zaskoczył go niespodziewanie duży oddział pandurów; że jego drużyna pierzchła po krótkim oporze, gdy i jego samego kuła dosięgła; że wierni towarzysze uprowadzili go na koniu, a maść gojąca, którą sobie ranę nacierał, łagodziła cierpienia. Gdy później utracił i przytomność, koń ocalił go przed pościgiem nawet bez jego wiedzy.
Pani Sądecka zwróciła myśl umierającego ku Bogu.
Janosz żałował gorzko życia, źle użytego, a ostatnie słowa jego były:
— Boże! bądź miłościw mnie grzesznemu!
Ku południu nadjechało kilku pandurów, poszukujących zbiegłego „króla puszty węgierskiej“. Pan Sądecki zaprowadził ich do martwych już zwłok.
Z drużyny rozpierzchłej część poległa, wielu pochwytano, i ci wycierpieli karę, wymierzoną przez sądy; niewielu zdołało umknąć z kraju.

∗             ∗

Państwo Sądeccy nieraz chodzili do kępy krzaków, pod którą kryły się szczątki Janosza, i modlili się za jego duszę.
Kiedy po latach pracy i oszczędności pan Sądecki odzyskał tyle mienia, że mógł nareszcie powrócić do rodzinnego kraju, nie zapomniał i wtenczas o Janoszu.
Ludwika posłał na wydział prawny, zalecając mu zastanawiać się usilnie nad pytaniem: Co trzeba robić, żeby ludzie zbłąkani, lecz w gruncie dobrzy, nie znajdowali zbyt ciężkich przeszkód, gdy chcą powrócić na zacną drogę.