dwa szczenięta; pies i kot. Piesek ma załzawione i zdziwione oczka, gładki, bronzowy — gryzie puszysty łepek kotka i warczy z uporem. Przyszła duża kotka, prychnęła, piesek potoczył mi się pod nogi skomląc. Kotek wpełzł pod matkę, począł ją ssać łakomie. Próbuję nawiązać rozmowę ze Smykiem, ale pytania moje brzmią sztucznie: — Czy mają jakich krewnych w Polsce?
— A, są — odpowiada Smykowa. — Są, ale co napiszą, to o pomoc proszą — myślą: amerykany, bogate… a tu taka i Ameryka nieprawdziwa. Mil nie dolar, idzie go ponoć trzy na złotego.
— A nie chce im się do was przyjechać?
— Jakże panie toć przecie koszt, tyli świata… a kolej, a statek… Niech lepiej siedzą na tem gruncie jaki tam mają.
— Tak, panie — wtrąca Smyk — pracowali my całe życie, teraz na stare lata mamy chałupę i co do gęby włożyć, ale żeby tak pomagać, to nie możemy. Co mamy, to dla nas wystarcza, a więcej nie chcemy… Nie chłopska rzecz się bogacić, a i to na obczyźnie, jak jakie zesłańce żyjemy. Wiadomo, kraj niebogaty w ziemie, ludzi musi się pozbywać, pretensji nie mamy, a to przyjemnie nam słuchać, że rząd teraz w Polsce jest mocny, własne wojsko i obce wyrzucone.
Znów się urwało.
Wszedł Grzeszczeszyn, pokracznie przestąpił koty na progu, zdjął kapelusz, przysiadł, łapczywie pochwycił kuję z rąk Smyka. Otulając dłońmi kuję, ssał, sapiąc. Mruczał:
— Znów się natknąłem na bagno w Terezinie; Janicki żre się ze Stachurskim, a Suchodolski chce obu za mordę trzymać! Będę musiał zaprowadzić tu porządek… co za ludzie! Suchodolski nie chce ze mną gadać, widać boi się silnej ręki!…
Człowiek czynu był rozeźlony, nie podał kui dalej, tylko sam sobie nalał wody i pił w gniewie. Smykowa przysmażyła mięsa na patelni, podała do stołu razem z kapustą i kartofla-
Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/110
Ta strona została uwierzytelniona.