Poszliśmy. W głowie tłukły mi się jakieś nieopanowane wnioski; — dziwactwa, swoją drogą! Powiedziałem Grzeszczeszynowi o tym gołębiu.
— A, toś pan celny... no nic, oni tak — wie pan, aby coś pogadać, ja to załatwię. To Srokoń z panem mówił. On jest trochę sparaliżowany na mózgu, opieszały taki... Dopiero kilkanaście sekund minie, zanim uświadomi sobie co pan do niego mówi, jakoś to się nazywa w medycynie... A było to tak: miał on wendę w Palmitalu i tam w nocy przyszli do niego kabole żeby wziąć na kredyt, nie chciał im dać, na to oni bili go w straszny sposób, potem powiesili za nogi — uważaj pan, bo tu jakaś woda... o, cholera!... Więc całą noc wisiał, dopiero go nad ranem zdjęli, i teraz taki kaleka, ale to porządny chłop... tylko syna; — ten chłopak, to był jego syn — ma trochę chorego... to chyba ze złej przemiany materji, — o, już, to światło, to u Smyków... Chłopak waży ze cztery pudy... My z tym gołębiem jutro załatwimy, może się pośmiać z pana chcieli, tutaj często trafiają się hyziowaci ludzie... Chodźmy, bo tam się już nazbierało kupa chłopa, zobaczysz mnie pan przy robocie!
W pokoju, gdzieśmy w południe jedli obiad, siedziało w żółtej poświacie naftowej lampy z sześciu mężczyzn; paru na ławie, dwuch przy stole, jeden stał z czapką w ręku. Siedzieli w dymie, po chłopsku, niewygodnie i ciężko. Wcisnęliśmy się między nich pomacawszy zgrubiałe i szorstkie łapy, Smykowa podstawiła nam talerze z jadłem, jedliśmy tylko we dwuch w tej — nieomal — ciżbie, w dusznym pogwarze chłopskich rozmów. Opowiadali sobie najrozmaitsze przypadki, czasem zarechotali śmiechem. Najwięcej mówił chudy, sczerniały na twarzy człowieczek o błyszczących oczach, zapadłych piersiach, pokasłujący w swem bronzowem, miejskiem ubranku; w ważniejszych momentach wstawał z krzesła z palcami w kieszonkach kamizelki, i wtedy spod wklęsłych piersi uwydatniał się maleńki, za-
Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/116
Ta strona została uwierzytelniona.