Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

gdzie jest porządek i jakaś wiara. Tutaj ksiądz jest jak żołnierz na posterunku, musi być twardy, surowy i bezwzględny. W takiej spiekocie objechać konno kolonję, kilka mszy odprawić, a często ledwo wróci do domu, znów go do chorego wołają na jakie czterdzieści kilometrów. To jest twarda służba misjonarska, pełna poświęcenia, nie jakiejś tam karjery. Co oni tu wygadują na Kiełtę? Że chce założyć kooperatywę w Hervalzinho! Przecież on sobie tego nie zakłada, tylko żeby usunąć wyzysk wendziarzy. Dalibyście lepiej spokój, drodzy ludzie!
Grzeszczeszyn wygodniej usadowił się i powiedział:
— To święta prawda, co pan nauczyciel Stachurski mówi. Ksiądz jest potrzebny prostym umysłom, boby sobie rady już choćby w moralności nie dali!
Janicki podniósł się czerwony na twarzy:
— Co wy tu gadacie, myśmy nie to ciemne chłopstwo z Polski, my sobie własną moralność ustanowimy! Jak tu w początkach chłop gnił z nędzy i robactwa, jak karczował te lasy wiekowe, to wtedy tu księży nie było, przyszli dopiero na gotowe!
— Oj, to prawda! — powiedział z kąta stary Smyk.
Rzeźnik znów się poprawił w sobie, charknął i rzekł:
— Pan Stachurski, to szpieg Suchodolskiego; oni się kochają i obaj chcą nam dać rady!
To zdanie zamąciło bieg moich myśli do tego stopnia, że wtrąciłem:
— Jakto, pan Stachurski twierdzi, że Kiełta poto założył kooperatywę, żeby uchronić ludzi od wyzysku wendziarzy, a pan mówi, że to szpieg Suchodolskiego? Nie rozumiem! Przecież pan Suchodolski ma wendę!
— A no właśnie, — wyszeptał Grzeszczeszyn, — właśnie. To jest właśnie taka kombinacja, że tam Kiełta już do spółki z Suchodolskim coś politykują!