ławki. Tam, niby jakiś dziwny wysłannik aprowizacyjny, począł posępnie dzielić cukierki. Dzieciska nieufnie przyjmowały te dary. Stachurski wycierał tablicę.
— Dowidzenia, dowidzenia!
— Dowidzenia! — odkrzyknął nam chór okrutników.
Wychodziłem ze szkoły pełen wątpliwości co do talentu pedagogicznego mego towarzysza. O jakie sto metrów od szkoły mieszkał Janicki i w drodze do jego domu, Grzeszczeszyn zdążył mi wyrazić swą niechęć do systemu nauczania Stachurskiego.
— Panie, te dzieciaki nic nie wiedzą, są rozpuszczone, trzeba będzie to na zjeździe nauczycielskim poruszyć!
Zbliżaliśmy się do schodków, gdzie stał Janicki w bamboszach, z palcami przy szelkach, z wypiętym brzuszkiem.
— A, rad jestem widzieć panów u siebie! Proszę do środka!
Usiedliśmy w maleńkim pokoiku, pełnym książek i pism. Tutaj Janicki podał nam szklanki z czerwonem winem, rozsiadł się wygodnie i w ten sposób przemówił, patrząc mi bystro w oczy:
— Panie kolego literacie! Przejeżdżacie przez te nasze placówki polskości, spotykacie różnych ludzi, którzy wam rozmaicie mówią o tem naszem życiu!... Ale każdy ma w tem swój interes, żeby wam to po swojemu oświetlić. Siedzi przed wami człowiek już niemłody; poeta ludowy! Człowiek, któremu dobro ludu przedewszystkiem leży na sercu! Nazwisko moje nie powinno być wam obce!... Wasze zdrowie!... O tem, że my tu walczymy o porządek, słyszeliście już wczoraj! A teraz ja wam powiem o sobie, jaką sobie misję obrałem!...
Znów misja! O losie ,czy nie masz nade mną litości!
— ...Ja tu jestem ten ambasador szerokich mas chłopstwa w Polsce, który ma je informować na ten temat, czy do Brazylji mają przyjeżdżać, czy nie! Ode mnie ta emigracja zależy! A więc będę się streszczał... w wasze ręce... Powiedzcie komu
Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/137
Ta strona została uwierzytelniona.