— Tak, pani Walewska, to moja kuzynka... ale cóż to teraz znaczy, w tych czasach, gdzie byle pachołek przewodzi... również generał Zajączek jest moim antenatem... rody zanikają, wieki płyną... tworzą się nowe rody... A, co tam — panowie — gadać! Wypijmy za cienie ojców naszych!... Dziś! cóż! Jest się sklepikarzem na obczyźnie i jedynie wspomnienia są coś warte!
Wszyscyśmy w milczeniu unieśli kielichy. Wypiłem szybko i wyszedłem w młódkę karo.
— Tą młódką karo podegrał mi pan damę, — powiedział Srokoń, — kiedyśmy się żegnali.
Wyszliśmy, pies zaszczekał za nami kilka razy! W drodze powrotnej, w ciemnościach, Grzeszczeszyn rozpływał się nad tem przyjęciem:
— O, i w takiej dziurze napotkać można kulturalnego osobnika. Widzi pan, wzruszył się, a przecież to wpływowy człowiek, wiele może... Oj, gęba mi się drze, człowiek się wyśpi, a jutro w drogę, panie, panie... huuua — ale żem zmachany.
— Miał pan o koniu pomówić!
— Aha, prawda... rano się załatwi; nie wypadało na wizycie mówić o interesie. Już dom, trzeba dobrze zamknąć drzwi, bo Janicki może szukać odwetu.
Kiedy zasypiałem, zdawało mi się, że Grzeszczeszyn wyszedł jeszcze na dwór. Westchnął i drzwi skrzypnęły. Rano ogarnął mnie nagły niepokój. Dzień wczorajszy wydał mi się jak po nadużyciu alkoholu. Sprawa z Janickim przedstawiała mi się djablo grubjańsko. Pewnie coś knuje, skoro dotychczas nie zareagował. Siedziałem przy śniadaniu naburmuszony. Przez okno widziałem Grzeszczeszyna, jak skakał przez skakankę ze sznurka. Zatrzepotał palcami, skoro mnie zobaczył i zaraz przyszedł, rozśpiewany, radosny.
— Wykombinowałem dla pana bura[1] od młodego Smyka,
- ↑ Bur pochodzi ze skrzyżowania klaczy z osłem; poprostu — muł.