tego rzeźnika, siodło też zaraz przyniosą; stare, ale na jedną podróż wystarczy. Bura z siodłem przyprowadzi spowrotem Wójcik. Zapłaci się za wypożyczenie dziesięć milreisów. Bur tam stoi, pod drzewem, chodź pan obejrzeć.
Wyszliśmy przed dom. W cieniu stał bur, żuł coś i patrzył na mnie drańskiemi, skośnemi oczami. Trochę poweselałem. Wróciłem do pokoju i zabrałem się do pakowania manatków. Grzeszczeszyn mówił z drugiego pokoju:
— Czy aby się czego nie zapomniało... czy się wszędzie było...
Postawiłem to obok drzwi, nakryłem ją kapą i poszedłem do kuchni zrobić ze Smykową rachunek. Staruszka zażądała po dziesięć milreisów od osoby, cena wydała mi się nieprzesadzoną, zapłaciłem, podziękowałem za dobre przyjęcie, Smyk wetknął mi kuję z szimaronem, popiłem z kwadrans, pogadałem o piesku; że urośnie, że to będzie dobry pies.
— Ano, będziemy widzieć — panie! — odpowiedział Smyk.
Zjawił się wątły chłopak z jakiemś rupieciem na głowie, zostawił siodło na progu i uciekł Poszliśmy z Grzeszczeszynem siodłać bura. Wzdął brzuch, Grzeszczeszyn kopnął go w ten brzuch, wkońcu bur dał się osiodłać, ale ze wzdętym brzuchem. Jakoś się wszystko dobrze układało, bo zaraz podjechał Wójcik na furze. Strzelał batem, trąbił na dłoni. Na wozie siedziała jego żona i dwoje dzieciaków. Grzeszczeszyn wgramolił się na wóz, wziął ode mnie worek i kapę i rozsiadł się wygodnie. Powiedziałem im, żeby jechali, to ich wkrótce dogonię. Pojechali. Zostałem z burem.
Zachowywał się nieco dziwnie. Przestępował z nogi na nogę, trząsł głową, łypał ślepiami. Wsiąść niesposób — rzuca. Wyszedł Smyk i przytrzymał go za wędzidło. Wlazłem wreszcie i począłem go kierować ku furtce. Poniósł mnie w krzaki, między drzewa, musiałem przytrzymywać kapelusz, bo zawadzał o gałęzie.
— Musi się trochę przyzwyczaić — pomyślałem.
Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/145
Ta strona została uwierzytelniona.