rosy w milczeniu podzielaliśmy przygnębienie gospodarza. Należało coś postanowić, bo w tych warunkach nocleg u Psycha byłby trochę nie w porę. Wójcik zaproponował, abyśmy się wybrali do odległego o kilkanaście kilometrów Tres Bicos, gdzie możnaby zanocować u kowala Potyrały. Pojechalibyśmy na koniach. Psych grzecznie starał się nas zatrzymać, ale wkońcu zgodził się nam pożyczyć jeszcze jednego konia, z tem, że Wójcik przyprowadzi mu go jutro spowrotem. Znalazły się również dwa stare siodła. Wyprzągliśmy konia i bura z wozu, bura przywiązał Wójcik pod słomianym dachem na drągach, osiodłaliśmy oba konie i Wójcik poszedł powiadomić żonę o naszym projekcie.
Zachodziło właśnie słońce, kiedyśmy czekali na podwórku; nad lasem snuły się różowe opary, niebo pokwitło prześwietlonemi czerwienią pierzastemi chmurkami. W powietrzu czuło się chłodną wilgoć i tajemna, skondensowana cisza spływała na świat. Czułem się podniośle i jakby odchodziły mnie złe wrażenia minionej podróży. Grzeszczeszyn powiedział:
— Ładnie tutaj, co? Brazylja ma swoje ładne rzeczy, szkoda gadać!
Od koni wiało zwierzęcym ciepłym zapachem, a myśl o nocnej jeździe, przejmowała mnie pogodnym nastrojem. Wyszedł Wójcik, powiedział: — „załatwione“, — i wsiedliśmy na konie. Bur odwrócił łeb i złośliwie spoglądał na nasz odjazd. — W nim coś siedzi, w tym czorcie — pomyślałem zabobonnie.
Pokiwaliśmy rękami do Psycha na pożegnanie i kiedy mijaliśmy bramę, z przeciwnej strony drogi podjeżdżał do wendy ślepy na jedno oko mężczyzna w towarzystwie dwunastoletniego może chłopaka, siedzącego oklep na koniu. Prowadzili ze sobą trzy chude konie i jednego siwego bura. Obrzuciliśmy się wzrokiem i nic więcej. Puściliśmy się kłusa drogą pod górę i po chwili wjechaliśmy w las. Z pół godziny jechaliśmy w milczeniu, słychać było tylko kopyta końskie i brzęczenie wędzideł.
Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/155
Ta strona została uwierzytelniona.