Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

toczyłem się lekko i powędrowałem przez podwórze do bocznego pokoju, gdzie wskazano mi przyjemne łóżko, świeżo pościelone... Ach, gdzież te niewygody, ach gdzież te niewygody!... Za okienkiem sylwety drzew wrzynały się w granatową górność, gwiazdy po staremu kpiły ze śmierdzącego globu ziemskiego, cisza opadła na powieki i sen łeb zamroczył.
Obudziły mnie jakieś skrzeki za oknem. Słońce waliło tak silnie, że zdawaćby się mogło, że to skondensowane, złotopylne, światło rozsadzi pokój. Do skrzeków przyłączył się chrapliwy dzwoneczek i wkońcu wyjrzałem przez okno. Na ganku dwie papugi i małpka wykrzykiwały na siebie jakieś paskudztwa, sądząc z mimiki i tonu. Wesoły ranek, pogoda na duchu. Wciągam spodnie i buty, wychodzę na podwórze, tutaj stoją Grzeszczeszyn i Wójcik, pierwszy parska w miednicę, drugi wyciera się ręcznikiem, dwa pieski machają ogonami, w kuźni Potyrała majstruje coś przy fuzji, chłopak porusza miech, z chałupy smuży się do nieba świderek dymu. Kury rzuciły się z dziobami na szarą, niemrawą i chorowitą czubatkę, ta wlazła pod deski, napuszona, z wywieszonym językiem. Gwarno i radośnie. Grzeszczeszyn chlusnął poważnym ruchem wodą z miednicy na psy, chwycił koniec wójcikowego ręcznika, i począł się wycierać, postękując. Umyłem się, mokry pobiegłem do pokoju po swój ręcznik, zawiązałem krawat i poszedłem na śniadanie. Usiedliśmy we trzech przy stole i zaczęliśmy obmyślać plan dnia. Wójcik rzucił projekt, aby pojechać na Faxinal dos indios de Catanduvas, gdzie generał Strzemiński zakupił niedawno nowe tereny pod kolonizację.
— Mamy tam piętnaście kilometrów, lekko wrócimy sobie pod wieczór, a zobaczymy jak tam się sprawy mają, bo podobno Indjanie nie chcą się wycofać z terenów i warto będzie trochę z nimi pogadać. Dla pana też będzie miała sens ta wycieczka — zwrócił się do mnie Wójcik. — Dotychczas oglądał pan same nieciekawe dziury, pełne kłótni i nienawiści, a doprawdy,