Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

to pan jeszcze nie widział dziewiczego lasu, który może pana nastroić jakotako pozytywnie. No cóż, zgoda?
Mnie ten projekt odpowiadał; Grzeszczeszyn kwaśno wprawdzie, ale zdecydował się też jechać. Wogóle ten Grzeszczeszyn znów jakoś poszarzał, stał się nieinteresujący. Dawniej chociaż kapryśny i arbitralny, nieco impertynencki — był jednak żywy, uosabiał pewną postać. Teraz smutnawy, rzadko coś powie, gorzko się uśmiechnie... Co ci jest, koteczku?! — Może ma wyrzuty sumienia w związku z burem, może Wójcik go przesłania? Djabli to wiedzą! — Być może, zawali mi jeszcze w dalszej podróży to i owo.
Śniadanie było jak w pensjonacie: biała kawa, miód, chleb i masło. Zjedliśmy tego dużo. Wójcik poszedł do kuźni powiadomić Potyrałę o projekcie i o terminie powrotu, Potyrała się wychylił i krzyknął:
— Jędruś, konie przyprowadź z portrery, daj im milji i siodłaj!
Jędruś wybiegł z kuchni z gębą pełną jadła i pobiegł wgłąb podwórza. Potyrała przerwał robotę, przysiedliśmy na progu i paląc, mówiliśmy o Faxinalu.
— Wywiedzcie się... — sączył słówka Potyrała. — Jeżeli tam z tej kolonizacji co będzie, a pewnie gówno będzie, bo bugry się zacięły, to możebym ja tam wendę sobie założył. Zawsze mnie najbliżej, znam się na tem, a ten stary Suchodolski Jan, — co tu obok ma wendę, — to jak zacznie drzeć skórę z chłopów co przyjadą!... Tyle ich obsłuży co aby dla siebie.
Z zarośli na końcu podwórza wysunęły się leniwie trzy konie; spojrzały na nas niewesoło i powlokły się do drewnianego żłoba z kukurydzą, którą im wyłuskiwała z paki dziewczynka.
— Dobrze! Zobaczymy jak tam — powiedział Wójcik.
— Wartoby, bo taki jaki wyzyskiwacz weźmie w łapy i dopiero zacznie hulać na nieobeznanym narodzie.