mi kukurydzy; płachty te opasywały wąskie ich czoła i ciężar opierał się na plecach. Szybko zsunęły z czół opaski i przykucnęły wzdłuż ściany. Było ich ze sześć; małe jak karlice, a głosy ich do złudzenia przypominały miauczenie. Fircyk stał na swem miejscu i przyglądał im się cielęco - ironicznym wzrokiem. Znów wyciągnąłem papierosy i przespacerowałem wzdłuż kobiet, częstując je. Przyjęły wszystkie, piszcząc.
— Co mu jest? — zapytał Wójcik Indjanina przy ognisku, wskazując na leżącego.
Odpowiedział jękliwym bełkotem, że jest to jego ojciec, chory na malarję, który już od trzech tygodni ma co drugi dzień ataki i pewnie wkrótce umrze z wycieńczenia. Chory przygasłemi oczami o żółtych białkach wodził po nas i za każdym jego oddechem mały tumanik popiołu zrywał mu się sprzed nosa.
— A nie możecie iść po lekarstwa do Tereziny? — zapytał Wójcik.
— ...On nie chce brać lekarstw, chce tu umrzeć... biali znów wyganiają ich z terenu, ale oni dalej się nie ruszą.
Z kąta zapiszczała żałośnie niemłoda Indjanka:
— Nas już pędzą od samej Kurytyby, dalej nie pójdziemy... w Brazylji jest tyle ziemi gdzie nikt nie mieszka, to dlaczego nas pędzą... powiedzcie białym, my się stąd nie ruszymy...
Wszyscy patrzyli na nas małpiemi, przymrużonemi oczkami. Niesprawiedliwość wobec nich była tak jasna, że nie warto było na ten temat dalej mówić.
— Te kobiety przyszły do was z innych stron? — zapytałem Indjanina.
Odpowiedział, że wszyscy tutaj to jedna rodzina; żona, córki, ojciec i syn. Jeszcze raz ogarnąłem wzrokiem szopę.
Pomieszkanie mają — rzeczywiście — pierwotne. Chociaż w Europie też widziałem jednopokojowe mieszkania zajęte przez dziewięć osób. Tylko ta nędza była tak skondensowana, szara, bez kolorytu i to w kraju, gdzie podobno kwestja głodu nie
Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/169
Ta strona została uwierzytelniona.