Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/195

Ta strona została uwierzytelniona.

Cała rodzina była brudna, poplamiona i obszarpana. Dąbska postawiła na wilgotnym, pokrytym zadziorami stole, talerze z kawałkami pływającego tłuszczu, smażonego mięsa, blaszaną miskę z cuchnącą karbolem mandioką i poplamione rdzą, żelazne łyżki. Jedliśmy we trzech, Dąbski posadził sobie na kolanie Walusia i co chwila wsadzał mu do ust łyżkę z mięsem, czasem zamiast w usta trafiał mu w szyję i całe podgardle dziecka razem z brodą omaszczone było obficie. Trzymałem się jednak dziarsko i jadłem starając się nie patrzeć na Walusia. Dąbski garścią wytarł usta, poskubał w wąsach i odezwał się do żony:
— Miliji na pasokę nagotowałaś?
— A jest w pajorze.
— No to trzeba będzie zarżnąć ze dwa koguty i przygotować do pasoki, żeby wystarczyło jej na całą drogę... Michał, przynieś mi pai... i worek na pasokę trzeba wyprać, słyszysz!
— A słyszę, przygotuję, zdechnij tam w selwie, żeby cię już więcej moje oczy nie ujrzały, ty bandyckie nasienie... Lepiej złap siekiery i całą rodzinę wymorduj, niż masz ją pomału zamęczyć... pierwej mnie cholera tu na środku izby powali, niż ja powiozę dzieci na tę twoją cholerną Londrynę, ty psie djabelny!
— Oj, zamilcz ścierko jedna, zamknij mówię ci mordę, bo jak złapię jakiego drąga i gnaty połamię… ty żmijo, kto tu rządzi! tylko mi moich zamiarów nie bechtaj… mówię ci!
Nie powiem aby ta budująca rozmowa pomagała trawieniu. Było mi mdło. Dąbska zaczęła szlochać przy kuchni, Michał przyniósł paję, Dąbski krzyknął:
— Coś przyniósł, złodzieju! zgniłą paję przyniosłeś, jak ja to będę palił!
I trzepnął chłopaka w głowę aż mu kapelusik spadł. Michałek zawył i śmignął z chałupy na dwór. Jak na powrót po kilkutygodniowej nieobecności ojca rodziny, pierwsze chwile spędzo-