Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

ne w jej gronie wydały mi się dość osobliwe. Grzeszczeszyn pochylił mi się do ucha i szepnął:
— Widzisz pan, to nie jest byle co, to pionierska kłótnia, Dąbski jest typem zdobywcy posuwa się naprzód i te kłótnie są charakterystyczne dla pionierów kolonizacji. Tak, mówię panu.
Trudno było szeptem dyskutować, więc nic nie odpowiedziałem, tylko jeszcze zwróciłem się do Dąbskiego, nie licząc się z jego gniewem:
— Wie pan, po tej całej podróży wartoby się już położyć... czy mógłby mi pan wskazać gdzie będę spał.
Wrzasnął znad palców skręcających papierosa:
— Słuchajno, każ pościelić gościom, spać chcą!
— Jeden może spać tu, w kuchni, a drugi w komorze, Julka, pościelno w komorze!
Porozumiałem się z Grzeszczeszynem. — On woli w kuchni! Wygramoliłem się więc zza stołu, powiedziałem dobranoc, na co mi nikt nie odpowiedział i wyszedłem na dwór. Chłodny podmuch podkreślił zaduch jaki panował w kuchni. Przez otwarte drzwi nad schodkami widziałem krzątającą się przy świecy Julcię. Myśl, że będę musiał spać obok krwistej niecki i pośród uprzęży nie wydała mi się przyjemną, ale wolałem to niż kuchnię. Kuchni tej nie lubiłem. Z podwórka dochodziły szmery pasących się koni, czasem zadudnił krótki galop, w wendzie śpiewali, ktoś wołał wódki, ale wokół wszystko spało pod zagwieżdżonem niebem. Julcia wyszła i wskazała ręką na komorę. Wlazłem tam, wyrko było jakotako posłane, rozebrałem się przy świecy, zgasiłem ją i wyciągnąłem się jak długi. Przez szpary dachu widziałem gwiazdy, w uprzęży coś szurnęło, kura gdaknęła pod podłogą. Spojrzałem w bok, tutaj też były szpary, widziałem fragment kuchni; kłócili się tam, ale już pocichu, z popłakiwaniem, z przerwami. Całe szczęście, że noc jest ciepła — pomyślałem, ale na wszelki wypadek otuliłem się